Wiem, że was ostatnio zaniedbuję troszeczkę. Ale staram się jak mogę, żeby było okej, a jednocześnie załatwiam formalności wyjazdu w góry i powoli kompletuję listę potrzebnych rzeczy. O tym może innym razem. Ostatnio zakupowałam trochę i kilka rzeczy zdobyło moje serce. Co to jest? Zaraz się przekonacie.
1. Szczotka Tangle Teezer
Wreszcie dorobiłam się swojej sztuki. Posiadam wersję kompaktową, idealną na moje wojaże z motywem flagi angielskiej. Kto nie widział, nie wie o co chodzi, proszę o wygooglowanie sobie tego. W skrócie szczotka wynaleziona w Anglii i z założeń producenta ma działać cuda: rozplątywać kołtuny, nie wyrywać włosów, nadawać blasku i miękkości. Zapewne jeszcze liczy całki, ale tej funkcji nie potrafię używać. Wiem, że blogosfera zachwycała się nią swego czasu bardzo mocno, ja jednak skusiłam się dopiero teraz i jest super.
Zalety:
- nie wyrywa włosów
- rozplątuje wszystkie kołtuny
- włosy bardziej błyszczące i miękkie
- przyjemnie masuje i mizia po głowie (Lubię To !)
- łatwo się czyści
- ergonomiczny kształt
Wady:
- moje włosy po niej się szybciej przetłuszczają
- brak wersji dla leworęcznych
- czasami trochę elektryzuje włosy
2. Balsam do ust Carmex
Wiem, że o nim już mówiłam, ale co mi szkodzi wspomnieć jeszcze raz. Nigdy nie miałam aż tak miękkich i delikatnych ust jak obecnie, kiedy go używam. Cenowo też wypada całkiem nieźle w porównaniu do innych mazideł ustowych. Pokochałam specyficzny zapach i wrażenie mrowienia / chłodzenia ust. To zasługa mentolu i kamfory, które także dezynfekują i przyspieszają gojenie ranek. Dostępny w wielu wersjach zapachowych, smakowych, jest nawet barwiący usta na delikatny różowy kolor.
3. Podkład Rimmel Stay Matte
Chyba wreszcie zakończyłam poszukiwanie podkładu (niemal) idealnego. Na ideał już nie liczę odkąd używam kosmetyków kolorowych. Zadziwiające dla mnie jest to, jak bardzo polskie firmy nie wychodzą na przeciw oczekiwaniom i potrzebom Polek, chyba że to po prostu ja marudzę.
Problem jest taki, że nie mogłam znaleźć wystarczająco jasnego podkładu dla mojej bladej buźki. Zazwyczaj albo jasność nie ta albo odcień, albo konsystencja nie pasuje itp, itd, itp. Kiedy już raz udało mi się dobrać coś w miarę zbliżonego, okazało się, że po utlenieniu produktu na twarzy zostawała ciemna maska. Na pomoc przyszła mi firma Rimmel. Bowiem odcień (091) Light Ivory wpasował się idealnie. Zapewnia całkiem fajne zmatowienie, ładnie wtapia się w skórę i ma fajną konsystencję pianki. Jestem na tak i dopowiem, że są aż trzy odcienie o nazwie Ivory (kość słoniowa), więc każda znajdzie coś dla siebie.
Mam nadzieję, że się spodobało. Postaram się częściej wrzucać tego typu posty. Oczywiście wpisujcie w komentarzach, co chciałybyście wiedzieć. Pozdrawiam.
zgadzam się co do trzech zachwytów :)bardzo sympatyczny blog, poczytałam, pooglądałam i chętnie będę wpadać częściej dlatego obserwuję :) jeśli masz ochotę zapraszam do mnie :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam o wszystkich trzech punktach :)
OdpowiedzUsuńWszędzie zachwyty nad tt... Chyba też się skuszę ;) ile zapłaciłaś za swoją?
OdpowiedzUsuńNa allegro można kupić już za ok 30 - 40 zł, tańszych nie warto, bo to chińszczyzna. U mnie w drogerii w mieście można dostać ok. 28 zł standardowa i 57 - compact.
UsuńJa uwielbiam balsamy Camex.
OdpowiedzUsuńMam tą szczotkę i jestem w niej zakochana !!!
OdpowiedzUsuńhttp://milionioliwka.blogspot.com/
Przymierzam się do zakupy szczotki Tangle Teezer, tą mniejszą wersją do torebki. Może okaże się ratunkiem dla moich włosów. :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam E.eM.eM. :)
Ja mam wersję do torebki i bardzo mi się podoba.
Usuń